Był taki czas, że w naszej pracowni fruwały pióra i zewsząd dobiegało groźne pohukiwanie. To wszystko za sprawą ptaków, które podczas swojej wielkiej wędrówki postanowiły zajrzeć właśnie do nas. Wtedy jeszcze nie było tu kotów, zatem nowi mieszkańcy spokojnie uwili sobie kilka gniazd. Większość z nich stanowiły sowy, a jak się przekonaliśmy - z nimi się nie zadziera. Groźne to były stworzenia, nie znoszące sprzeciwu, kapryśne i hałaśliwe. Prowadziły nocne polowania, urządzały bójki i kłótnie. Mimo to bardzo miło wspominamy ich pobyt, bo do sów mamy niesamowitą słabość :)
Zobaczcie, kto nas odwiedził:
Puchacz zabijaka. Dosłownie i w przenośni. Już pierwszego dnia przyniósł do pracowni mysz, a raczej to, co z niej zostało.
Te ancymonki wiecznie walczyły. O wszystko. Udało nam się uwiecznić taki moment, za chwilę musieliśmy już interweniować.
Jedynie ta sówka okazała się prawdziwą damą z klasą. Przebywanie w jej towarzystwie przenosiło w lata 20 XX wieku.
Ten jegomość nie przyleciał, a przydreptał. Wyluzowany i spokojny, bardzo często można go było spotkać przy lodówce. Albo w lodówce.
Ptaki rozleciały się i podreptały we wszystkie strony świata. Nie wykluczamy, że wkrótce powitamy tu kolejne sowy. Ach, ta słabość...
Mój zabijaka pozdrawia :D
OdpowiedzUsuńO proszę! Bardzo nam miło! :) Jak się sprawuje?
Usuń